Wspomnienie o SP9AKO (w stulecie urodzin)
W dniu 8 września 2005 r. minęło sto lat od chwili urodzin a 28 września minęły 22 lata od śmierci Franciszka, SP9AKO. Aby przybliżyć Jego sylwetkę, .posłużyliśmy się wspomnieniem o ojcu, spisanym przez Piotra – SP9BWJ.
W chwili obecnej mija sto lat od dnia urodzin mojego Ojca, Franciszka Niteckiego – SP9AKO, naszego krakowskiego kolegi krótkofalowca, byłego Sekretarza naszego Oddziału PZK w Krakowie. Rocznica ta przywołuje szereg wspomnień z dawnych lat. Wtedy to wraz z Nim, wędrowaliśmy po całym Pogórzu w poszukiwaniu dobrych miejsc do nadawania i odpoczynku. Tak się złożyło, że byliśmy związani rodzinnie z Makowem Podhalańskim i dlatego często nasze wyprawy kierowaliśmy w tamte strony. Makowska Góra, Zawoja, biwaki nad Skawą, Rabą, Krzczonówką, w Baczynie, to miejsca, gdzie najczęściej stawialiśmy namioty, przyczepy campingowe i oczywiście radiostacje przeróżnej konstrukcji. Kiedy to było? Trzydzieści lat temu. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to już tyle czasu minęło. Aby to jednak przypomnieć, muszę zacząć od początku i wprowadzić czytających w bardziej uporządkowaną historię krótkofalarstwa w naszej rodzinie.


Ojciec mój, Franciszek Nitecki, urodził się 8 września 1905 roku, w Zabłociu koło Żywca. Był najstarszym synem Ludwika i Anieli Niteckich, którzy pochodzili z Makowa Podhalańskiego i po zawierusze I Wojny Światowej zamieszkali z powrotem w tym mieście. Tutaj, wraz z młodszym rodzeństwem mieszkał i uczył się. Brat mojego ojca, Antoni Nitecki i siostra Janina Nitecka (po mężu Koczur), mieszkali całe życie w Makowie Podhalańskim.
Ojciec natomiast, wyjechał na dalszą naukę do Krakowa, gdzie w trudnych warunkach (był to przecież okres po I Wojnie Światowej), sam się utrzymując, ukończył w 1924 roku Państwową Wyższą Szkołę Przemysłową. To ten duży budynek przy Alejach w Krakowie, naprzeciw Biblioteki Jagiellońskiej i Akademii Rolniczej, których w tym czasie jeszcze tam nie było (patrz zdjęcie).


Po szkole Ojciec zaczął pracować w filii AEG w Krakowie, a potem w Miejskiej Elektrowni w Krakowie. Z energetyką związany był zresztą przez całe życie. I tu w Elektrowni Krakowskiej znajdujemy pierwsze wzmianki o Jego zainteresowaniach krótkofalarskich. W latach trzydziestych Elektrownia w Krakowie organizowała, jak to dzisiaj mówimy, promocje stosowania urządzeń elektrycznych w gospodarstwie domowym. Oczywiście, chodziło o powiększanie ilości odbiorców energii. Między innymi organizowano kursy radiowe, na których uczono zasad odbioru stacji radiowych, a wraz z Krakowskim Klubem Krótkofalowców ( K.K.K. drugi po lwowskim, najstarszy klub w Polsce), nauczano telegrafii. W biuletynie PZK z 1938 roku, figuruje Jego nazwisko jako uczestnika takiego kursu.

Potem, wiadomo, wybuchła wojna i nie był to czas na krótkofalarstwo. W czasie wojny, w kwietniu 1942 roku, urodziłem się też ja, Piotr, co na pewno spowodowało dużo zamieszania w domu, bo to zawsze tak bywa.
Istnieje jeszcze jeden ciekawy fakt, związany z zainteresowaniami Ojca. Tuż przed samą wojną, kupił odbiornik radiowy PHILIPSA, pięciolampową superheterodynę, ze wzmacniaczem w.cz. na wejściu, pełnym zakresem fal krótkich, okiem magicznym, prawie taki, jak odbiornik komunikacyjny. Ojciec ukrył go i przechowywał przez całą okupację, mimo że za posiadanie radia groziła kara śmierci. Przechował również części radiowe, lampy, katalogi i schematy. Odbiornik ten pamiętam bardzo dobrze, bo był w domu do lat 60-tych, i to na nim słuchałem pierwszych stacji amatorskich. Był niezastąpiony w słuchaniu Wolnej Europy i BBC, oczywiście na słuchawki.
Ale nie tylko radio fascynowało Ojca. O wiele większą jego pasją, było pływanie kajakiem i jazda na nartach, a także związana z turystyką fotografia. Posiadając bardzo dobry aparat Leica, dużo fotografował, dlatego mogę dołączyć wiele zdjęć z różnego okresu. Wszystkie zdjęcia ojciec opracowywał sam, wywoływał filmy i robił powiększenia, zestawiał chemikalia. Do dzisiaj mam słoiki hydrochinonu i metolu. Kto dzisiaj robi czarno-białe fotografie sam?


Kajakiem pływał od młodości, najpierw sportowo, potem turystycznie. Zakładał kluby kajakowe, między innymi KKW 29. Podziwiać należy jego kajak, składany Klepper z trzema żaglami, które szył sam. Tym kajakiem, w 1932 roku, popłynął Wisłą z Krakowa do Warszawy. Wtedy też poznał moją mamę, Stefanię. Pobrali się w 1934 roku. W lecie kajak, a w zimie narty. Na Babiej też bywał, czego dowodem jest zdjęcie schroniska z 1930 roku w rodzinnym albumie. Do wojny opłynął z mamą kajakiem wszystkie możliwe rzeki, łącznie z Niemnem. Miał też motocykl DKW 250 ccm, który podobnie jak radio ukrył i przechował przez całą okupację. Potem jeździliśmy nim w trójkę na wyprawy na Ziemie Odzyskane, jak nazywano po wojnie Dolny Śląsk. Ja, na śledzia, między rodzicami lub na baku.
Po wojnie mieszkaliśmy w Elektrowni Krakowskiej przy ulicy Dajwór, gdzie Ojciec nadal pracował. Dalej pływanie kajakiem i narty były główną formą wypoczynku rodziców. Po wojnie brakowało sprzętu turystycznego, sprzęt przedwojenny zaginął lub został sprzedany. Z amerykańskich demobilowych pałatek Ojciec szył namioty, a z rowerowych dętek robił materace do spania. Gniotły tak niemiłosiernie, że ciężko było spać, ale i tak było lepiej, niż na gołej ziemi. Powstała sekcja kajakowa w Klubie Kolejarz i znowu zaczęły się wyprawy kajakowe i narciarskie. W tym już uczestniczyłem i dobrze pamiętam pierwsze spływy kajakowe na Dunajcu, gdzie wbity w dziób kajaka, przeskakiwałem wraz z rodzicami wielki głaz w Tylmanowej. Potem, po jakiejś powodzi koryto rzeki zmieniło się i po tym głazie nie ma już śladu.
A gdzie krótkofalarstwo? Odbiornik radiowy był. Ja bez przerwy nim kręciłem i słuchałem. W końcu, by pozbyć się konkurencji, Ojciec zrobił mi detektorek na krakowską stację. Siedziałem i „dziubałem” drucikiem po galenie, by coś usłyszeć. Przełom nastąpił w 1953 roku, gdy przenieśliśmy się do Nowej Huty (wtedy, osobnego miasta). Ojciec zaczął budować elektrownię i siłownię w kombinacie, późniejszej Hucie Lenina, a ja ze względu na odległość przestałem słyszeć stację na detektorku. Przy przeprowadzce znalazłem te ukrywane, przedwojenne lampy, schematy i zacząłem coś kombinować. Ojciec nawinął mi cewki, a ja wielką kolbą do rynien polutowałem jednolampowy bateryjny odbiornik.
Znowu było coś słychać. To było to. Byłem wtedy w 6 tej klasie i całkiem mnie to pochłonęło. Ojciec miał coraz mniej czasu, pracował całymi dniami, a ja lutowałem i lutowałem. Niedaleko, jakieś 500 m. od domu, był Radioklub L.P.Ż (Liga Przyjaciół Żołnierza), ze stacją SP9KBY. W szkole poznałem Ludwika, późniejszego SP9ADV, a na sąsiednim osiedlu mieszkał i nadawał SP9DT, Janusz. W moim radiu słyszałem go bardzo dobrze. Huta nie była wtedy zbyt wielka, więc łatwo go odnalazłem. Byłem pod wielkim wrażeniem, gdy zobaczyłem cały pokój wypełniony sprzętem, a nadajnik zwany „słupkiem” sięgał sufitu. Lampa nadawcza OS 12/1750 świeciła jasno jak żarówka, a odbiornik BC odbierał nieskończoną ilość stacji. Fascynacja radiotechniką spowodowała, że po maturze zacząłem studia na Wydziale Elektrycznym AGH, na kierunku elektronika. Wiele zajęć i sprawy rodzinne odsunęły mnie na pewien okres od krótkofalarstwa, ale pod koniec studiów wróciłem do klubu i w 1966 roku dostałem znak SP9BWJ.
Ojciec również był bardzo zapracowany i budując nowe elektrownie rzadko bywał w domu. Budował między innymi elektrownię przepompową w Żarze, Elektrownię Siersza II., a na końcu elektrociepłownię w Łęgu w Krakowie. W roku 1970 przeszedł na emeryturę i powrócił do swojej umiłowanej turystyki. Mając samochód Wartburg 312, sam zbudował do niego składaną przyczepę campingową i teraz tak wyposażony wyruszał w lecie na ukochane jeziora zabierając wszystko co potrzebne, łącznie ze składanym kajakiem. Miał wtedy dużo czasu i korzystając z mojego zaplecza krótkofalarskiego, zabierał odbiornik KF i słuchał mojej stacji, w ten sposób mieliśmy przynajmniej jednostronny kontakt radiowy.
Zabieranie własnej stacji w teren, nie było takie proste, jak teraz. Po pierwsze ówczesne przepisy nie zezwalały na pracę radiostacjami przenośnymi. Mogły one pracować jedynie ze stałego, dokładnie określonego punktu. Stację amatorską można było czasowo przenieść gdzie indziej, tylko po wcześniejszym uzyskaniu czasowego pozwolenia, o które należało wystąpić na trzy miesiące przed wyjazdem. Ale jakoś sobie radziliśmy, wypisując wielopunktowe plany pracy stacji z całej przewidywanej trasy wyprawy. Ograniczało to bardzo swobodę, ale co było robić.
Drugą sprawą był sprzęt. Na KF najlepsze były urządzenia tranzystorowe SSB i CW. Lampy były zbyt żarłoczne. Pozostawało jedynie taki sprzęt robić samemu, zmuszając tranzystory mocy małej częstotliwości do pracy na KF, przeważnie w paśmie 80 metrowym. Moce dochodziły do 15W a zasilanie było z akumulatora samochodowego.

W 1975 roku Ojciec zdał egzamin i uzyskał znak SP9AKO. Od tego momentu mogliśmy już mieć stały kontakt radiowy podczas wyjazdów. Na mnie spadł obowiązek konstruowania sprzętu, a Ojciec zabierał go i testował. Z tego też okresu pochodzą specjalne karty QSL, które potwierdzały łączności. Były one wykonywane przez Ojca metodą fotograficzną.

Obecni koledzy z Klubu „Dolina Raby” mogą się przekonać, że Pcim i Krzczonów były już znane na falach eteru 30 lat temu. Na kartach tych widać, jak wyglądało wyposażenie stacji przenośnej z tego okresu.


Za moją namową Ojciec został również Sekretarzem Oddziału PZK w Krakowie, który prowadził z wielkim zaangażowaniem do stanu wojennego. Cały swój wolny czas poświęcał na gospodarzenie w Klubie, który wtedy mieścił się na Placu Biskupim.


W zimie przygotowywaliśmy sprzęt, a od wiosny do jesieni Ojciec był w terenie. Jak już wspominałem, często biwakowaliśmy w Makowie, gdzie mieliśmy oparcie i bazę u rodziny. Stacjonując na Makowskiej Górze przeżyliśmy przygodę z krową, która zaplątawszy się w misterne odciągi masztu nadawczego, tak go zrujnowała, że nie dało się go poskładać do transportu. Gdzie indziej przygodni turyści, widząc nasze wielkie anteny niedaleko linii energetycznej, oświadczyli ze znawstwem, że kradniemy prąd elektryczny do oświetlenia namiotu.


Robiliśmy również próby łączności na UKF z wielu górek. Ulubionym miejscem była Śnieżnica, gdzie wielokrotnie odbywały się spotkania krótkofalowców. Mieszkając w schronisku zabieraliśmy na szczyt sprzęt UKF i pracowaliśmy w zawodach. Sprzęt był niby przenośny, wymagał jednak sporej siły do wyniesienia, a szczególnie ciężkie były samochodowe akumulatory. W tym czasie rodzina nasza powiększyła się o dalszych krótkofalowców. Licencje dostali moja żona Anna – SP9HPU i syn Jacek – SP9MAY. Byliśmy nawet w telewizji jako rodzina krótkofalowców w programie realizowanym przez Henryka – SP6ARR z Wrocławia. W roku 1979 nasz Odział PZK organizował zjazd Polskiego Klubu UKF w Niepołomicach koło Krakowa.

Tak było do 13 grudnia 1981 r. kiedy to stan wojenny przerwał działania krótkofalowców w Polsce. Sprzęt powędrował do depozytu, a my zastanawialiśmy się, co będzie dalej. Restrykcje stanu wojennego, benzyna na kartki, ograniczenia przemieszczania pozbawiły nas też możliwości wyjazdów w teren. Ojciec to bardzo przeżywał. Może to właśnie było przyczyną pogorszenia się Jego stanu zdrowia, z czego wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Latem 1983 roku kilkakrotnie zasłabł, a 28 września 1983 roku po krótkim pobycie w szpitalu, zmarł w wyniku zaburzeń krążenia. Pochowany został 3 października na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Miał 78 lat. Nie dożył reaktywacji krótkofalarstwa po stanie wojennym. Jego sprzęt odebrałem z depozytu już po Jego śmierci. Przechowuję go do dzisiaj.